czwartek, 28 lipca 2011

End.

To już ostatnia notka z tą pieprzoną opowiastką. Nie mam siły tego pisać, ale muszę skończyć.
...Nad wypiętrzającymi się grobami cmentarzu za Warszawą wyjęli mnie taktownie z samochodu i ponieśli w ślimaczym tempie dróżką pod lipami Złożyli mnie na chwilę na świeżo skoszone trawie. Specjalnie dla mnie.
Nad otwartym grobem rozpoczęło się żałobne nabożeństwo, a w głosie szafarza-którym był nasz proboszcz-wypowiadającego uświęcone tradycją słowa, dźwięczał prawdziwy żal.



Po raz pierwszy słuchałem żałobnej liturgii z takiej perspektywy. W zeszłym roku uczestniczyłem z ojcem w pogrzebie sklepikarza z osiedla. A skoro już o nim mowa: jego grób znajdował się o kilka jardów od miejsca, w którym obecnie leżałem. Zdążył się już zapaść, zostawiając po sobie niewiele więcej od prostokątnego zagłębienia w trawie, wypełnionego najczęściej kałużą deszczówki.
Leżałem i czekałem. Myślałem o gotującej się poniżej zupie z kości-zupie, której nową ingrediencją za chwilę się stanę.
Gabriel Maksymilian de Luce 1913-2013, każą wyryć na moim kamieniu nagrobnym-skromnym gustownym kawałku szarego marmuru, na którym nie ma miejsca na sentymentalne ozdobniki.
Szkoda, gdybym żył dłużej, wyraziłbym pisemnie wolę umieszczenia na nim szczypty Wordswotha
 Nikt na jego chwałę słowa nie rzekł
Nikt jego nie kochał prawie.
A gdyby się wzdragali, zostawiłbym im jako alternatywę:
Serca szczere uczynkami znękane.Do granic rozpaczy przywodzą się same.  
Tylko Fela, który grywała na fortepianie i śpiewała z jego akompaniamentem , rozpoznałaby wersy Trzeciej księgi pieśni Thomasa Campiona, lecz ogarnięta poczuciem winy i smutku, nikomu by o tym nie powiedziała.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos proboszcza:
-...ziemi ziemi - prochy prochom - popioły popiołom w nadziei zmartwychwstania do życia wiecznego przez Pana Naszego Jezusa Chrystusa, który wskrzesi nasze grzeszne ciała...
I nagle wszyscy odeszli zostawiając mnie samego-żebym sam słuchał robaków.
To wszystko: koniec nieszczęsnego Gabriela.

Uff.
Zawieszam bloga.
 Mój artyzm mnie przerósł i na zwykłe notki nie mam weny.
  Chyba, że ktoś chce końcówki tego co jest na górze. lol.

Neverending story.


...Rozpoczęła się długa żałobna procesja kasztanową aleją do bramy, na której wyprężone gryfy odwracały łby-trudno orzec, czy z żalem, czy z obojętnością.
Dodżi jak go pieszczotliwie nazywałem, wierne ojcowskie faktotum, szedł miarowym krokiem obok toczącego się z wolna karawanu, pochyliwszy głowę i złożywszy dłoń na dachu, jakby chciał ustrzec moje doczesne szczątki pod czymś, co tylko sam mógł dojrzeć. Przy bramie jeden ze zniecierpliwionych karawaniarzy przekonał go ponaglającym gestem, by wsiadł wreszcie do wynajętego auta.
W ten sposób dowieźli mnie, przemierzając w żałobnym kondukcie te same zielone, obsadzone zakurzonymi żywopłotami alejki, po których uciekałem z domu, kiedy jeszcze żyłem..cdn. 

wtorek, 26 lipca 2011

It controls your mind.



Jedynie samotność jest w życiu człowieka stanem graniczącym z absolutnym spokojem wewnętrznym, z odzyskaniem indywidualności. Tylko w pochłaniającej wszystko pustce samotności, w ciemnościach zacierających kontury świata zewnętrznego można odczuć, że się jest sobą aż do granic zwątpienia, które uprzytamnia nagle własną nicość w rosnącym przeraźliwie ogromie wszechświata.
Jest zawsze miejsce na nadzieję, gdy życie okazuje się czymś tak beznadziejnym, że staje się nagle naszą wyłączną własnością.Gdy nie widać już znikąd ratunku, najmniejszej szczeliny w otaczającym nas murze, gdy nie można podnieść ręki na los właśnie dlatego, że jest losem, pozostaje jeszcze jedno – obrócić ją przeciwko samemu sobie. Jaka pociecha tkwi w odkryciu, że ostatecznie należy się tylko do samego siebie – przynajmniej w wyborze rodzaju i czasu śmierci...

niedziela, 24 lipca 2011

Marry the night..


Leżałem martwy na cmentarzu. Przeminęła godzina odkąd żałobnicy wyszeptali smutno ostatnie pożegnania. O dwunastej-dokładnie wtedy, kiedy zazwyczaj siadamy do obiadu-rozpoczęła się eksportacja: z salonu wyniesiono polerowaną trumnę z różanego drewna, zniesiono ją ostrożnie na podjazd szerokimi kamiennymi schodami i wsunięto z łamiącą mi serce łatwością w otwarte drzwi karawanu, gniotąc przy tym bukiecik kwiatów, złożony pieczołowicie w ponurym wnętrzu przez jednego z pracowników.

Ps: Dzisiejszy dzień dał mi dużo do myślenia. Dziękuję, że są jeszcze ludzie, którym na mnie naprawdę zależy.
Brakowało mi tego zrozumienia od dawna.

piątek, 22 lipca 2011

Wabababa wabababa.


Take me to the garden or Paradise...
Melduję, że jest lepiej. 
To był tylko kolejny wytwór mojego mózgu.
Wracam do świata żywych.
Przynajmniej na jakiś czas. 
Bez otruwania siebie.

środa, 20 lipca 2011

Death Is Boring.


Po prostu chciałem poczuć, że żyję.
Nie czuję się przez to fajniejszy, czuję się jak śmieć.
Chciałem po prostu poczuć ból.
Myślałem, że to sprowadzi mnie na ziemię. Żebym nie bawił się w boga.
15 minut życia.
Tylko tyle.
Szukam uczuć, we wszystkim, szukam wspomnień tam gdzie powinny być, nie mogę niczego znaleźć.
Nie potrafię się martwić.
Chciałem mieć wyjebane i wyprałem sobie uczucia.

Twardy, żałosny, sarkastyczny kamień.
Chcę umrzeć.

wtorek, 19 lipca 2011

Oh wow.



Nie dobijaj się
Nie otworze ci.
Nie wyglądam dziś przesadnie ładnie.
Późno przyszedł sen.
Przyszedł i był zły.
Nie mam siły na zabawę w przyjaźń.

Nie, nie, nie
Nie to nie! 
Mówię 'nie' gry myślę 'nie'
Czemu więc czytasz 'nie' , jakby 'nie' było 'tak' ? 

Nie dobijaj się.
Nie otworzę ci.
Całe ciało mam obolałe.
Późno przyszedł sen.
Przyszedł i był zły.
Nie mam siły na zabawę w miłość.

Nie, nie, nie
Nie to nie! 
Mówię 'nie' gry myślę 'nie'
Czemu więc czytasz 'nie' , jakby 'nie' było 'tak' ?

niedziela, 17 lipca 2011

Sadnesseductionnegativeemotions.



Ja chyba wracam powoli do świata żywych.
Może i to było zamierzone przez mój 'super' mózg.
Może chciałem być sam ze swoimi lękami.
Może chciałem mieć swoje małe królestwo, w którym jest beznadziejnie, ale jest ono moje.
I właściwie nikt nie ma tam wstępu.
Tak cicho, tak błogo.
Czasem tylko pokłóciłem się ze sobą.
Starałem sie ignorować to wszystko.
To co w mojej głowie.
Czasem to się udaje, prawda?
Czasem jest mi lepiej.
Czasem.

czwartek, 14 lipca 2011

Get over it.




Uświadomiłem sobie, że jestem już za daleko by wracać do wspomnień, by wykonywać gluche telefony, by słuchać dźwięku samotności. Niepotrzebne mi przestarzałe historyjki o roli szczęścia w życiu, nie potrzebne mi wasze nastroje.Wystarczy mi tylko: Ja, kawa i papierosy. I to co dzieje się teraz.



Słowa mówiące o niczym najlepiej podbudowują w sytuacji bez rymu,melodii i określonego samopoczucia...Sami możemy wyznaczyć sobie drogę.Sami możemy wykreować nagle świat,który nigdy by nie powstał.




Ps:Ten list to spisany sen, więc fajnie jakbym nie dostawał 69000 pytań dotyczących mojej orientacji, co gorsza, snu, który jednoznacznie był fikcją. Fikcją w jakiejkolwiek postaci i którejkolwiek z wszystkich kategorii nada jest czymś co nigdy nie łączy się z niezachwianą 

rzeczywistością

środa, 13 lipca 2011

Personal Jesus.



Od bardzo dawna gryzę wargi, mam rany na ciele i nie śpię.
Od dawna jestem samotny i pusty.
Od średnio pół roku nie posiadam pamięci świeżej.
Od niedawna ludzie nie mają dla mnie znaczenia, z wyjątkami.
Od miesiąca wmawiam sobie, że wszystko jest okej.
Od tygodnia wychujałem 2 osoby.
Od wczoraj jestem zmęczony niespaniem, pierwszy raz w życiu.
Od zawsze męczy mnie świadomość pustoszenia własnego życia. 



-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-
-
-

-
-











































































Dzień za dniem.
Dzisiaj postaram się zasnąć. 
Tylko żeby mój umysł był cicho.
Dzisiaj nie chcę słyszeć. 
Chcę znów czuć normalność. 
Chcę po prostu zasnąć i wstać, zjeść śniadanie i wypić kawę, chcę znów obwiniać się za wszystko co robię i chcę żeby ludzie znów ze mną pisali, żeby ktoś się o mnie martwił tak jak kiedyś. 
Chcę żeby to co było dla mnie największym gównem wróciło, żeby najgorsze sytuacje przeszłości działy się teraz, żeby nie było teraz.
Chcę tamtych problemów.
Nie pamiętam kiedy pierwszy raz oszukałem siebie. Od kiedy pamiętam jestem aktorem i mam główną rolę w życiu. Świadomie wybieram i nieświadomie działam. Oszukiwanie siebie dało mi satysfakcję z tego co robię i  mniejszy ból, pieprzona stawka normalności.
Kłamstwa. 

poniedziałek, 11 lipca 2011

Sir Death...


Nigdy nie umieszczę, któregoś z listów na blogu.

Poniedziałek.
Zaczął się nowy tydzień.
Nowa wolność, tak sądzę. Nareszcie mogę nie spać do 5 i czekać 2 godziny aż wyjdzie mama.
Nareszcie mogę zapalić i napić się kawy.
Nareszcie mogę nie jeść, bo mi nikt nie karze.
Tylko witaminy, kawa i ja.
Przecież ja tak nie mogę, przecież ja się niszczę, przecież umrę.

Znowu mogę nie obierać telefonów. Znowu mogę otoczyć się świeczkami, wtykać palce w wosk.
Mogę leżeć na podłodze szukać ciszy pośród pożółkłych białych ścian. Założę okulary przeciwsłoneczne i będę udawał, że jest noc. Może znów przechytrzę mój umysł i zasnę? Mogę też udawać, że mam wołam kota, a on do mnie nie przychodzi.Mogę rzucić w powietrze poduszką i powiedzieć:
"śpisz tu od 24h za godzinę zaczniesz mi płacić za czynsz"
Mogę też puścić muzykę i znów tańczyć jak oszalały.
Poszukam czekolady, która jest przede mną schowana, zaszyję się z nią w pokoju, znowu będzie ciemno.
Jedyne światło to ekran komputera.
Puszczę jakiś brytyjski serial żebym musiał patrzyć się na napisy, bo nie rozumiem akcentu.
Napiszę list pożegnalny i będę udawał martwego.
Będę udawał, że tęsknią.
Że to wszystko co słyszę jest prawdziwe.
Zaprzyjaźnię się z umysłem i znów nie będę nic słyszał.
Aż będzie tak pusto i nudno, że zaczną wymiotować.
Będę udawał, że zwymiotowałem nudę.
Wtedy będę robił wszystko od nowa.
Jakby to była dobra zabawa.
W Wonderland'zie.
Każdego dnia go tworzę.
A ty nadal myślisz, że to prawda i wszystko jest takie cudowne.
Że to życie.
Poudaję tylko, że za Tobą tęsknie, jak nie dajesz znaku życia, żebyś znów nie była smutna.
I nie odpowiem jak znów zapytasz.
Czemu nie rozmawialiśmy...

niedziela, 10 lipca 2011

F-u-ck-e-n-s-h-i-t

Miałem trzymać się z daleka od wszystkich.
I znowu gówno. 
Znowu się zjebało. 
I pieprzę to.
Nic nie naprawiam.
Mam dość ludzi.
To do mnie nieubłaganie wraca, wywierca mi wnętrzności i zabija.
Zabija od środka, kurwa, ile można...

sobota, 9 lipca 2011

500 channels and no porn.


Kiedy to co krzywdzi zacznie być przyjemnością, kiedy odejdą wszyscy zanikający, kiedy kłamstwa staną się prawdą, a tak naprawdę wszystko jednak pozostanie wymysłem. 
Dotychczasowe wartości zmieniają się, stają się zupełnie odwrotne.

piątek, 8 lipca 2011

Down.

Miało być coś ambitnego, a jest to:

Warszawa, 30 czerwca 2011.
Drogi Nieznajomy.
W zasadzie nie wiem, co Ci napisać. To trudne. Ty nawet nie istniejesz, a mój list gdzieś przepadnie. Upadnie na ziemię i nikt go nie podniesie.
Zdepczą go.
W zasadzie to nie list. To trudne. Ty nawet tego nie przeczytasz, a mój list gdzieś zniknie. Wpadnie między kraty studzienki. Nikt go nie znajdzie.
Nikogo to nie obchodzi.
Nigdy czegoś takiego nie czułem. W moim życiu były już różne rzeczy.
Ja, osoba, miłość, rozstanie, seksapil, rozczarowanie, złamane serce, ból etc.
Chodzi mi o to, że ja nigdy się nie zakochałem. Znam miłość, znam fizyczność, znam odpowiedzialność za kogoś. Tego jeszcze nie znałem.
To jest zakochanie się w kimś? Może zwyczajnie brnę na siłę to, co nie jest mi potrzebne?
Ale przecież nawet nie byłeś prawdziwy. To niemożliwe. Odczucie czegoś realnie, choć zakochałem się w fantazji.
Jechałem pociągiem. Warszawskie godziny szczytu. Pociąg był jakiś z obrzeż Warszawy. Miał stoliki między siedzeniami. Może blaty? W sumie blaty. Wiem, że nie jechałem sam. Do Warszawy było jeszcze kilka stacji. Położyłem się na blacie. Słońce zaglądało przez nieotwierane okna. Zasypiałem i budziłem się średnio, co `15 minut. Dojeżdżałem do końcowej stacji. Nikt nie próbował usiąść naprzeciwko mnie. Pojawiłeś się. Niby znienacka, może się Ciebie spodziewałem, nie krępowałeś mnie, więc leżałem i patrzyłem się tylko na Ciebie. Nie docierało do mnie, że muszę wysiadać.
Nie byłeś przystojny. Jakiegoś specjalnego zachwytu nie było. Uroda dość zwyczajna. Skrzyżowanie Jamesa Blunta i tego Chłopaka Mieszkającego Gdzieś W Pobliżu Hermanicza.
Coś jak starsza wersja. Posiadałeś zarost. Ładnie ogolony. Wyglądał na 1-dniowy. Oczy koloru czekolady. Nie lubię takich oczu, są zwyczajne i pasowałyby każdemu o ciemnych włosach. Nawet nie. Po prostu są jakoś pospolite. Tobie jednak pasowały. Nie zielone, nie niebieskie, nie inne. Te były okej. Włosy wystawały spod zimowej czapki. Nie pamiętam dobrze, ale chyba się kręciły. Miałeś poważny wyraz twarzy. Ile mogłeś mieć lat…? 20? 17?
Sam nie wiem. Ta uroda mnie zmyliła.
Musieliśmy rozmawiać, bo wiem, że nie należę do śmiałych w ludzkich relacjach. Od Ciebie zapewne nie usłyszałem zbyt wiele. Właściwie nie mam, co się nad tym zastanawiać, nawet nie pamiętam Twojego głosu. Ale czułem jakbyśmy znali się więcej niż 3 stacje, niż tydzień, miesiąc.
Poprosiłem Cię o Gadu-Gadu.
O GG…
Miałem na myśli numer.
Idiota numer 1.
To ja.
Uśmiechnąłeś się bez pokazywania zębów. Ładny uśmiech. Podałeś mi zwitek papierków. Nie dostałem numeru, adresu, gg. Cokolwiek. Dostałem zwitek pieniędzy. Czułem się świetnie.
Dyń, dyń. Coś mi podpowiedziało, że muszę wysiadać. I ten chaos. To wszystko spowodowało, że straciłem Cię z oczu. Nie mogłem Cię znaleźć. Nie szukałem długo…
Odchodziłem cały czas uśmiechając się do siebie.
Byłem zakochany.
Nic się nie liczyło i to mi wystarczało.
Tego snu było tak mało… chciałbym się niewyobrażalnie rozpisać, lecz co mi się coś przypomni, drugie wypada z głowy.
Sny bywają przepustką do rzeczywistości, szkoda, że tak nierealnej.