czwartek, 28 lipca 2011

Neverending story.


...Rozpoczęła się długa żałobna procesja kasztanową aleją do bramy, na której wyprężone gryfy odwracały łby-trudno orzec, czy z żalem, czy z obojętnością.
Dodżi jak go pieszczotliwie nazywałem, wierne ojcowskie faktotum, szedł miarowym krokiem obok toczącego się z wolna karawanu, pochyliwszy głowę i złożywszy dłoń na dachu, jakby chciał ustrzec moje doczesne szczątki pod czymś, co tylko sam mógł dojrzeć. Przy bramie jeden ze zniecierpliwionych karawaniarzy przekonał go ponaglającym gestem, by wsiadł wreszcie do wynajętego auta.
W ten sposób dowieźli mnie, przemierzając w żałobnym kondukcie te same zielone, obsadzone zakurzonymi żywopłotami alejki, po których uciekałem z domu, kiedy jeszcze żyłem..cdn. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz