środa, 3 sierpnia 2011

Scene finale.


Nie mogę po prostu zawiesić tego bloga.
Tylko tutaj szczerze opisuję...wypisuję swoje myśli.
Spisuję swoje życie.
To trochę zabawne, prawda, sir?




Przesłuchuję po raz setny soundtrack jeziora łabędziego.
To wywołuje u mnie miliony wspomnień. Narkotyczna muzyka. Prawdziwe arcydzieło.
Niedawne wspomnienia, które już nie wrócą.
Oby.
Nie chcę przechodzić wszystkiego od nowa.
A jednak poświęciłbym swoje cierpienie by znów uratować to co nas łączyło.
Ratuję się tylko strzępkami tego co pozostało.
Strzępki deski ratunku.
Ostatnie ocalenie.
Nie tego chciałem, a tylko to mi daliście.
Teraźniejszość.

To nie wróci, prawda?
Wszyscy mnie zawsze oszukiwaliście. Wiedzieliście, że możecie to mydliliście mi oczy, lecz gdy dowiadywałem się prawdy wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Tak jak teraz tylko w skróconej wersji.
Bo ja zawsze wybaczam. Nie dziś, nie jutro, może za miesiąc.
Może już nie wybaczę nigdy, bo za łatwo zapominam kim jestem.
I się gubię.
Nie pamiętam kim byłem wczoraj, czemu tyle rzeczy jest zniszczonych,
czemu telefon jest w szafce.
Nie pamiętam jak mam na imię, więc zapisuję je sobie na ręce,
jakie jest moje motto życiowe.
Nie pamiętam jak to jest kochać, więc udaję, że kocham,
czy palę czy nie.
Może jestem narkomanem?
Ja nie pamiętam.
Zapomniałem tyle rzeczy.
I zapominam.
Nieustannie.
Ta, ta, ta ta ta taa, ta taa, ta ta ta ta ta taa-aa.
Mmm, mm, mmmmmm...
Stały rytm.
Monotonia.
Całkiem niedawno na to narzekałem, ktoś pamięta?
A to nie było to.
To nigdy nie było normalne, ale dla mnie wydawało się dobre.
Tak bardzo chciałem się bronić przed sobą.
Ja jestem powodem swoich zmartwień.
Groteskowych zmian.
Szarpaniny emocji.

Odkryłem nowe lekarstwo.
Nie wiem ile podziała, mam nadzieję, że długo.
Choć szczerze wszystkich nienawidzę, to tym lekarstwem są ludzie.
Przy nich zapominam jak bardzo mi ze wszystkim ciężko.
* * *
Przepraszam was, że nigdy mi nic nie wychodzi. 
Moje relacje między człowiekiem, a człowiekiem są przetarte. 
Wybaczcie, że jestem już tą kartką, która kiedyś była biała, dziś nie zmieścisz jednego słowa, pisanego atramentem. 
To moja wina, wasze złe wspomnienia, to ja, ale mi też było ciężko.
Kiedyś można było to naprawić. 
Lepiej było zostawić tak jak jest.


To dało się zniszczyć.
Krok po kroku.
Wykonałem dokładny plan.
I zrównałem z ziemią.
...


Nie nauczyłem się, że z dachów się nie skacze.
W sumie nic mi się nie stało.
Teraz większość ostatnich dni wakacji spędzę w łóżku, bez wstawania, brr.

PS: Tak jak obiecałem. Pewnego dnia zniknę. Na zawsze. Jeszcze tylko trochę muszę przeczekać.

10 komentarzy:

  1. Diridam dam dam, rozpisałeś się, piękne gify <33 Szczególnie pierwszy. Nie znikaj, znajdą cię, sam wiesz kto.

    OdpowiedzUsuń
  2. dobrze się czyta Twoje notki. Ogólnie, w chvj ciekawy blog :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie pal, nic dobrego z tego nie będzie, poza rakiem ;)
    Te gify to chyba z czołówki True Blood, co? Świetny serial. ;)
    Mam nadzieję, że nóg nie połamałeś?
    Z kim chiałbyś uratować kontakt?
    Ciotka, DR.

    OdpowiedzUsuń
  4. pamiętam, jak dawno,danwo temu, a nawet miliony lat świetlnych miałam z Tobą kontakt, głównie przez tt i photobloga.

    byłam wczoraj w Warszawie i myślałam o Tobie.

    Znalazłam dziś Twojego formspringa i mam zamiar uważnie przewertować ten blog. Jak dojdę do czegoś znaczącego, dam znać.

    OdpowiedzUsuń
  5. -Wolę palić to świństwo niż mosty za sobą.
    -Nie wiem skąd.
    -Nie, tylko kostki i kręgosłup.
    -Nie Twoja sprawa.
    Nara. <3
    _
    yes, she is.
    Dużo nie mówi mi Twój komentarz c:, ale cieszę się. <4-1

    OdpowiedzUsuń
  6. Mało śmieszne, Bartek.

    OdpowiedzUsuń